Zdaniem "ND" nasi przedsiębiorcy, którzy chcą kupować polskie drewno, są skazani na nierówną walkę z kupcami z Niemiec, wspieranymi dotacjami przez rząd w Berlinie. Aktywność Niemców była ostatnio - jak pisze gazeta - szczególnie widoczna na internetowych aukcjach w nadleśnictwach Katowickiej Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych, czyli w woj. śląskim i opolskim.
Czy rzeczywiście Niemcy ogołacają Polskę z drewna, spychając nasze fabryki mebli, których nie stać na przebijanie ich ofert na giełdach, na skraj bankructwa?
- To nieprawda - uspokaja Józef Dziurosz, naczelnik Wydziału Marketingu z Katowickiej Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych.
Przetargi na drewno, które w pierwszym półroczu przyszłego roku trafi do przedsiębiorców w kraju i zagranicą, już się zakończyły. W katowickich Lasach Państwowych w sumie w 2010 roku ma to być 2,7 mln m sześc. drewna. Zgodnie z obowiązującymi zasadami sprzedaży, na I półrocze 2010 roku zakontraktowano połowę, czyli 1,35 mln m sześc. Sprzedaż odbywała się tylko przez internet.
-To drewno podzielone zostało na dwie części. Pierwszą sprzedaje się w przetargu ograniczonym, a drugą podczas aukcji - wyjaśnia Józef Dziurosz.
W przetargu ograniczonym uczestniczyli tylko odbiorcy, którzy mają tzw. historię sprzedaży. Mogą oni kupić na tym przetargu drewno w ilości wynikającej z ich historii zakupów. Dzięki temu chroniony jest nie tylko polski rynek, ale też mali i średni przedsiębiorcy. To stali klienci Lasów Państwowych. Zdarzają się wśród nich także firmy o zagranicznym kapitale - np. Stora Enso Timber, która kilka lat temu wykupiła i uratowała od bankructwa duży tartak w Murowie na Opolszczyźnie.
- Ta firma daje pracę Polakom i w Polsce prowadzi działalność, inwestuje i płaci podatki. Nie można jej nazwać zagraniczną i pisać, że niszczy nasz rynek drzewny - mówi Józef Dziurosz.
Do przetargu prowadzonego w formie internetowej aukcji (na drugą część drewna, czyli ok. 0,7 mln metrów sześc.), może przystąpić dowolna firma. I właśnie ta otwarta formuła aukcji umożliwia, zdaniem "ND", niszczenie polskich firm przez obcy kapitał. Tyle, że fakty tego nie potwierdzają. - Z drewna, które sprzedaliśmy na pierwsze półrocze 2010 roku, do firm zagranicznych trafi zaledwie 8927 metrów sześciennych. To 0,68 procenta tego, co oferowaliśmy do sprzedaży. Taka ilość na rynku jest niezauważalna - mówi Dziurosz, zachodząc w głowę, co "Nasz Dziennik" doprowadziło do tak histerycznych wniosków.
Tę ilość drewna ze Śląska kupiły trzy firmy: słowacka, niemiecka i austriacka. Co znamienne, nie jest to towar, który cieszy się szczególnym zainteresowaniem kupców: drewno tartaczne bukowe i brzozowe, słupy teleenergetyczne oraz wysokiej jakości i bardzo drogie drewno tartaczne z drzew liściastych.
"ND" wspomina o bratobójczej walce, do jakiej miało dochodzić w nadleśnictwach Katowickiej Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych, gdzie oferowano - cenione szczególnie w budownictwie - drewno świerkowe. Jak ustaliliśmy, o ten rodzaj drewna walka na aukcjach była ostra. Tyle, że nie z powodu niemieckiej inwazji, a dlatego, że nasi leśnicy wygrali z kornikami.
- Ten bój toczyli głównie żywieccy tartacznicy. W poprzednich latach świerki były wycinane ponad plan o 200-300 tys. m sześc. rocznie. To były cięcia sanitarne, wymuszone przez rozmnażanie się korników. Ale teraz, również dzięki pomocy naukowców, opanowaliśmy sytuację i wycinka w 2010 roku będzie mniejsza. Więc nic dziwnego, że kupcy ostro o nie walczą - wyjaśnia Dziurosz.
Katowickie Lasy Państwowe początkowo były zaskoczone cenami drewna świerkowego licytowanymi przez górali. Np. cena wyjściowa papierówki świerkowej wyniosła 100-105 zł za metr sześć., a niektórzy przedsiębiorcy podbijali ją nawet do 150-180 zł. Przegrzali? Doprowadzą swoje firmy do plajty, o co martwi się "Nasz Dziennik"? Bynajmniej.
Takie ceny nie odbiegają od aktualnych cen kontraktowych obowiązujących w Austrii (37 euro) czy w Niemczech. Ponadto jeśli przedsiębiorcy połowę drewna kupili na przetargu ograniczonym za 100-105 zł, to średnia cena zakupu wyniosła 120-130 zł. A to już bardzo przyzwoicie.
To niejedyny w ostatnich miesiącach tekst, w którym "Nasz Dziennik" gra na ksenofobii Polaków, umieszczając w ich tle Śląsk - w opinii gazety o. Rydzyka bardziej niż inne regiony podatny i otwarty na wymierzone w nasz kraj działania Niemców. W połowie września ta sama gazeta alarmowała, że Górny i Dolny Śląsk są poddawane powtórnej germanizacji. Miały o tym świadczyć m.in. dwujęzyczne nazwy miejscowości, kibicowskie transparenty z napisem "Oberschlesien" na stadionach, a nawet otwarcie w Katowicach Muzeum Hansa Klossa.
Dlaczego Rydzyk rozbudza te antyśląskie emocje? Wyjaśnia to socjolog prof. Jacek Wódz: - Polacy tak naprawdę w zdecydowanej większości mają mentalność rodem z zaboru rosyjskiego. To zaś oznacza wrodzoną niechęć do wszystkiego, co niemieckie. Każde nawiązanie, relacje, przeszłość odgrzewają animozje. Polacy nie rozumieją odrębności Ślązaków i nikt nie pracuje nad tym, by to zmienić.
Kazimierz Kutz nie ma wątpliwości, że stawianie tez o dążeniu do separatyzmu Śląska przez ogólnopolską gazetę, ma na celu podsycanie wśród Polaków niemieckiej fobii i nieufności w stosunku do Ślązaków.
Strefa Biznesu: Inflacja będzie rosnąć, nawet do 6 proc.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?