Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Niemiecki sąd zabronił rozmów w języku polskim

Marcin Pacyno
Wojciech Pomorski już od 7 lat walczy o możliwość kontaktowania się z córkami
Wojciech Pomorski już od 7 lat walczy o możliwość kontaktowania się z córkami Marcin Pacyno
Polski ojciec nie będzie mógł w Niemczech rozmawiać ze swoimi córkami po polsku. Taka jest decyzja sądu krajowego w Hamburgu, który odrzucił pozew Polaka o dyskryminację ze względów narodowościowych. Wojciech Pomorski z Bytowa poległ w starciu z niemieckim urzędem ds. dzieci, tzw. Jugendamtem i miastem Hamburg, gdzie mieszka. Pomorski twierdzi, że to przegrana bitwa, bo wojna o dzieci toczy się nadal.

Jugendamt zabronił mówić Pomorskiemu po polsku podczas nadzorowanych spotkań z córkami, Justyną i Iwoną Polonią. Obie mają polskie obywatelstwo. Mężczyzna zaskarżył tę decyzję. Domagał się przeprosin na piśmie i odszkodowania w wysokości 15 tys. euro.

- To jawna germanizacja. Osoby pochodzące z innych krajów będą teraz mogły się spodziewać podobnych restrykcji - alarmuje polski ojciec. - Niemcy nazywają się krajem demokratycznym, a zachowują się jak terroryści - dodaje ostro.

Sprawa ma swój początek w lipcu 2003 roku, gdy Pomorski rozstał się z żoną Niemką. Kobieta zabrała ze sobą dzieci. Ojciec postanowił walczyć.
- Bez mojej zgody z naszego domu w Hamburgu wywiozła 3,5-letnią wówczas Iwonę Polonię i 6-letnią Justynę - wyjaśnia.

Zabiegał o widzenia, na które niemiecki Jugendamt wyraził zgodę.

Córki spotkał najpierw 2 lata po uprowadzeniu, a następnie w 2006 roku. W sumie spędził z nimi 13 godzin. Warunek był jeden. Rozmowa miała być nadzorowana i wyłącznie w języku niemieckim. Twierdzono, że w Jugendamcie nie ma osoby mówiącej po polsku.

- To nieprawda, bo osobiście poznałem takie osoby. Pracowały w Jugendamcie w Hamburgu - twierdzi Pomorski.

Obywatel Polski w 2006 roku wszedł z niemieckim urzędem na drogę sądową. Od początku sprawa posuwała się w ślimaczym tempie. Nawet na czas jakiś ją odroczono, bo dokumenty jej dotyczące zaginęły w niemieckim urzędzie do praw dzieci. Sąd nakazał ich odnalezienie. W ubiegłym roku proces ruszył od nowa. W międzyczasie sprawą zajął się też Parlament Europejski, dzięki czemu niemiecki rząd przeprosił Pomorskiego. Nic jednak z tego nie wynikło.

Walczący ojciec zażądał przeprosin na piśmie i cofnięcia szkodliwej, jego zdaniem, decyzji Jugendamtu. Przeliczył się. Sąd stwierdził, że nie pojawiły się żadne nowe okoliczności mogące świadczyć na jego korzyść. Nie zgodził się także na odszkodowanie, ale Pomorski nie rezygnuje.

- Będę się odwoływał do kolejnych dwóch niemieckich instancji, a nawet do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu - zapowiada. - Doskonale rozumiem tę decyzję. W końcu gdyby sąd wydał wyrok korzystny dla mnie, to byłby to precedens. Wnioskuję, że przed niemieckim sądem nic nie wskóram. Przecież gdyby Niemcowi dzieci odebrała np. matka Tajka, to nie zabroniono by mu rozmowy po niemiecku. To germanizacja, z którą się nie godzę - podkreśla.
Jednak nawet gdyby Pomorski wygrał proces i mógł rozmawiać z córkami po polsku, to nie wiadomo, czy doszłoby do spotkania. Matka uprowadziła je do Wiednia. Tam toczy się kolejny proces, w którym bytowiak domaga się widzenia dzieci i możliwości posłania ich do polskiej szkoły z nauką religii.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na opolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto