Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Watergate po polsku?

Piotr Zaremba
Mariusz Kamiński, były szef CBA.
Mariusz Kamiński, były szef CBA. Fot. Wojciech Barczyński/POLSKA
Skoro Mariusz Kamiński pyta o rolę premiera Tuska, afera hazardowa może zmienić się w aferę na miarę tej, która wysadziła Nixona. Tyle że w dziedzinie parlamentarnych dochodzeń jesteśmy tysiące lat za USA.

Polityk PO Mirosław Sekuła jeszcze nie został szefem komisji do spraw afery hazardowej, a już wprawia nas w osłupienie. W wywiadzie dla naszej gazety wykluczył konfrontację między świadkiem Tuskiem i świadkiem Kamińskim, bo pierwszy był przełożonym drugiego. "To tak jakby zderzać prezydenta Kaczyńskiego z posłem Palikotem".

Jeśli Palikot i Kaczyński byliby świadkami w aferze i każdy prezentowałby wersję sprzeczną z wersją drugiego, wręcz musieliby być skonfrontowani. Jeśli takie rzeczy opowiada polityk mogący się wykazać doświadczeniem państwowym (były prezes NIK), to może Polacy powinni sobie dać spokój z udawaniem, że dorośli do komisji śledczych. Z pewnością mamy poczucie, że dla tej instytucji wraz z aferą hazardową pojawiła się ostatnia szansa. Na potwierdzenie swojej przydatności w polskich warunkach.

Ich ojczyzną jest Ameryka. Już na początku XIX wieku Sąd Najwyższy USA orzekł, że bez prawa wzywania świadków Kongres nie może kontrolować władzy wykonawczej. Od tego czasu przeprowadzono setki śledztw parlamentarnych najróżniejszej wagi. Ich skutki były coraz bardziej przełomowe.

9 sierpnia 1974 roku prezydent Richard Nixon pożegnał się z narodem i odleciał helikopterem z trawnika przed Białym Domem w następstwie tak zwanej afery Watergate. Dwa lata wcześniej został wybrany jako szczególnie popularny kandydat. A w momencie dymisji 65 procent Amerykanów opowiadało się za usunięciem w trybie impeachment oskarżanego o rozliczne nadużycia władzy polityka. Padł "ofiarą" śledztwa dziennikarskiego "Washington Post", ale kluczowe zeznania na jego niekorzyść zostały złożone właśnie na posiedzeniu senackiej komisji śledczej. Tak zwana imperialna prezydentura budowana od lat, również w następstwie narastającego znaczenia USA na arenie międzynarodowej, doznała nagle bolesnych ograniczeń, co znalazło obfite odzwierciedlenie w popkulturze - książkach, filmach.

W Polsce komisję śledczą wprowadzono do ustroju trochę przypadkiem na początku XXI wieku. Kiedy politycy SLD godzili się na pierwsze dochodzenie na niekorzyść własnej partii, nie zdawali sobie sprawy z siły tego polityczno-medialnego show. Komisja badająca aferę Rywina nie była w stanie wyręczyć biernej prokuratury w znalezieniu ludzi, którzy wysłali Lwa Rywina do Adama Michnika po łapówkę, choć wskazano wszelkie możliwe tropy prowadzące do Grupy Trzymającej Władzę. Ale tak naprawdę najważniejsze były inne ustalenia. Napiętnowanie sposobu pisania ustawy mejlami kursującymi między wiceminister Aleksandrą Jakubowską i szefami Agory. Czy wykazanie skandalicznej niefrasobliwości premiera, który uznał, że o korupcyjnej historii zdemaskowanej w jego gabinecie nie ma sensu informować wymiaru sprawiedliwości.

Ale już następne komisje śledcze nie były jednoznacznym sukcesem, a potem zaczęły się stawać własną karykaturą. Komisja badająca u schyłku rządów SLD aferę Orlenu obnażyła dziesiątki najróżniejszych patologii, ale żadnego wątku nie skończyła, nie napisała nawet raportu. Powołana w następnej, PiS-owskiej kadencji, komisja mająca badać patologie bankowe była pierwszą, której przyszło rozliczać nie aktualną władzę, lecz poprzedników. Nic z tego nie wyszło poza złym wrażeniem. Istniejące w obecnym parlamencie od półtora roku komisje: naciskowa i do spraw wyjaśnienia śmierci Barbary Blidy próbowały wykazać, że czasy braci Kaczyńskich były jednym wielkim pasmem nadużyć służb specjalnych i wymiaru sprawiedliwości. Ale publiczność zapamiętała głównie pyskówki między koalicyjną większością i posłami PiS. Dziś nikt łącznie chyba z samymi członkami komisji nie pamięta, od czego się te dochodzenia zaczęły i nie wie, czym powinny się skończyć.

Co ciekawe na początku kadencji Donald Tusk manifestował sceptycyzm wobec tych komisji, głosząc, że większy sens mają parlamentarne dochodzenia dotyczące aktualnej władzy (jak przy okazji afery Rywina). Dziś może przećwiczy ten sens na własnej skórze.

Trudno porównywać rangę afery Watergate i hazardowej. Tam chodziło o przypadki inwigilacji i prowokacji wobec opozycji i ludzi niewygodnych dla rządu. Tu o śliską historię kolesiostwa między znaczącymi politykami PO i szemranymi biznesmenami. Ale wymiaru śledztwa komisji Sekuły nie potrafimy jeszcze ocenić.

Upierając się przy swojej wersji rozmów z premierem, były szef CBA Mariusz Kamiński stawia na porządku dziennym pytanie o rolę szefa rządu. O to, czy nie było przecieku ostrzegającego zblatowane towarzystwo. Mówiąc w wywiadzie z Bogdanem Rymanowskim dla TVN 24, że potrafi dowieść swoich twierdzeń, Kamiński de facto zapowiedział: będę dążył do tego, aby to dochodzenie nie skończyło się na hazardowym lobbingu.

Warto przypomnieć, że śledztwo w sprawie Watergate nie dotyczyło z początku Nixona, a tylko jego ludzi. To dopiero jeden z urzędników Białego Domu Alexander Butterfield ujawniając, że rozmowy prezydenta ze współpracownikami były nagrywane, pchnął je na nowe tory. Na drogę, u której końca była niesławna dymisja szefa państwa.

Amerykańskie parlamentarne śledztwa mają blisko dwustuletnią tradycję. Ich normy są nie tylko opisane, ale obrosłe rozlicznymi zasadami. Tam nic nie robi się pod z góry założoną tezę, ale kiedy teza się wyłoni, trudno ją zagłuszyć międzypartyjnymi połajankami. Śledczy są grzeczni dla siebie nawzajem i dla świadków. Nawet jeśli jedni bardziej atakują, a drudzy bardziej bronią bohaterów afery, robią to w rękawiczkach.

Pośród tych nieśpiesznych procedur nikt nie żąda pośpiechu. Butterfield musiał dojrzeć do decyzji o ujawnieniu ważnej tajemnicy Białego Domu, stało się to po dobrych kilku miesiącach nieśpiesznych przesłuchań.

W Polsce już afera Rywina była oskarżana o to, że zajmuje wszystkim za wiele czasu. A przecież dopiero po blisko pół roku ujawniono pierwsze naprawdę ważne dowody: mejle, jakie krążyły między Jakubowską i paniami Rapaczyńską oraz Łuczywo. Dziś politycy PO, którzy próbują wytyczać sejmowemu dochodzeniu czasowe granice (luty 2010, oznajmił Sebastian Karpiniuk), skazują je od razu na bezsensowna galopadę. A co jeśli ważny dowód pojawi się u schyłku stycznia?

W Stanach Zjednoczonych, gdy wybuchała afera Watergate, najzagorzalszym obrońcom dobrego imienia Nixona nie przyszło do głowy, aby żądać przekształcenia tego dochodzenia w badanie podobnych ekscesów służb specjalnych w poprzednich latach - a przecież poprzednikami stojącego w cieniu podejrzenia prezydenta byli dwaj demokraci. Było jasne, co jest tematem: afera Watergate. W Polsce już w komisji Rywinowej posłowie lewicy próbowali, trzeba przyznać nieśmiało, stawiać znak równości między lobbingiem prywatnych firm w sprawie ustawy medialnej i aktywnością Grupy Trzymającej Władzę. To jednak nie wyszło. W dochodzeniu hazardowym PO już zapowiedziała badanie lobbingu za SLD i PiS. To, zwłaszcza jeśli całe postępowanie ma być krótkie, wręcz idealna recepta, aby je rozmyć.

W zderzeniu z aferami uderzająca jest siła amerykańskich instytucji. Komisja badająca aferę Watergate dysponowała silnym prawniczym personelem. To zawodowi prawnicy szykowali materiały i nawet prowadzili niektóre przesłuchania, pozwalało to politykom uniknąć zawstydzających proceduralnych wpadek.

Ta siła instytucji nie dotyczy tylko dochodzeń Kongresu. Własne postępowanie w sprawie afery Watergate prowadził specjalny niezależny oskarżyciel funkcjonujący poza normalną hierarchią prokuratury, bo tylko ktoś taki miał dość siły, aby patrzeć na ręce rządzącym. Archibald Cox był w stanie rzucić wyzwanie prezydentowi, żądając wydania taśm z nagraniami rozmów z Białego Domu. Choć był republikaninem.

I tu dochodzimy do sedna różnic. W USA nie spierano się o to, kto ma obsadzać stanowisko szefa komisji. Większość w Kongresie mieli demokraci, czyli partia opozycyjna wobec Nixona, ona też miała przewodniczącego. Tyle że sędziwy Sam Ervin, demokrata z Północnej Karoliny, zasłużył na pochwały wszystkich - swoim sędziowskim stylem.

Z drugiej strony prawa republikanów były zabezpieczone aż do przesady - mieli na przykład do dyspozycji część personelu komisji. Ale co ciekawe republikański wiceszef komisji Howard Baker z Tennesee wziął znaczący udział w wyjaśnianiu całej sprawy. Początkowo próbował bronić prezydenta sugestiami, że Nixon o niczym nie wiedział. Kiedy fakty zaczęły temu przeczyć, on nie przeczył faktom. Świadków demokraci i republikanie powoływali wspólnie. Nie było o to większych sporów - naprawdę.

Historia wyjaśniania afery Watergate to dzieje triumfu logiki państwowej nad partyjną. Oto specjalny oskarżyciel Archibald Cox żąda od prezydenta wydania taśm. Nixon każe go odwołać. Odmawia dwóch kolejnych zastępców prokuratora generalnego i sam prokurator generalny. Wszyscy także zostają odwołani. W końcu Nixonowi udaje się doprowadzić do mianowania nowego oskarżyciela Leona Jaworskiego. Ale Jaworski natychmiast po nominacji żąda tego samego.

A w Polsce? Pamiętamy tę paradę niechętnych dochodzeniom komisji Rywinowej prokuratorów i urzędników, którzy robili wszystko, aby utrudniać postępowanie. Także koalicyjna większość odrzucała wiele wniosków opozycji, a Tomasz Nałęcz nie od razu stał się przewodniczącym nastawionym na demaskowanie Grupy Trzymającej Władzę. Choć trzeba przyznać, że parę razy, może na skutek własnej słabości, lewica cofała się jeszcze. Decyzję, aby ściągnąć Jakubowską po raz drugi na przesłuchanie (miało to kluczowe znaczenie dla zdemaskowania manipulacji ustawą), posłowie SLD mogli zablokować, ale nie zablokowali. Mimo presji Leszka Millera, który wprawdzie nie wystartował na samym końcu z żadnego trawnika przed kancelarią premiera, ale między innymi w następstwie afery Rywina stracił władzę i zakończył karierę.

A dziś? Dziś jest jeszcze gorzej. W Polsce odpowiednikiem takich ludzi jak Howard Baker, Archibald Cox czy Leon Jaworski jest Andrzej Czuma, człowiek o pięknym opozycyjnym życiorysie, który mieszkał przez lata w USA. Jako przewodniczący komisji naciskowej nieustannie przerywał opozycji, a co gorsza świadkom bliskim władzy, takim jak prokurator krajowy Marek Staszcak mówił zawczasu, na jakie pytanie nie muszą odpowiadać. Jako minister sprawiedliwości orzekł o niewinności partyjnych kolegów, zanim my cokolwiek pewnego o aferze hazardowej wiedzieliśmy.

Czy nowy przewodniczący Mirosław Sekuła pójdzie w ślady Czumy? Także i w USA byli politycy i komentatorzy, którzy przedstawiali Nixona jako ofiarę lewicowego spisku. A przecież jednym z wczesnych krytyków postępowania amerykańskiego prezydenta okazał się senator Barry Goldwater, wyrazisty republikański konserwatysta, kandydat na prezydenta z 1964 roku. To on radził Nixonowi stawić się przed komisją, a republikanom tłumaczył, że może za wyczyszczenie Białego Domu warto zapłacić nawet wysoką cenę przy urnach. Z całym szacunkiem, ale w Platformie Obywatelskiej, zresztą w żadnym polskim ugrupowaniu, nie widzę dziś polityka, który odważyłby się coś takiego powiedzieć swoim kolegom. Łącznie z Jarosławem Gowinem.

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Watergate po polsku? - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na opolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto