- Przed wylotem do Polski kilka razy dopytywałam lekarza, czy wszystko jest dobrze. Powiedział, że od teraz mamy traktować Dawidka jak zdrowe dziecko, a ja nie mogłam uwierzyć, w to co słyszę - mówi Elżbieta Popardowska, mama chłopca. - Synek ma więcej energii, rozrabia na potęgę i momentami boję się, że rozniesie nam mieszkanie. Zmierzyłam mu saturację i okazuje się, że jest taka, jak u zdrowego człowieka.
Dawidek przysłuchuje się naszej rozmowie. Na dowód tego, że wszystko jest już dobrze przynosi urządzenie do mierzenia saturacji i z dumą prezentuje wynik.
Historią 3-letniego Dawidka Drapacza z Opola żyła cała Polska. Chłopiec urodził się ze skomplikowaną wadą serca i płuc. Jego rodzice żyli w ciągłym strachu, że któregoś dnia zabraknie mu tchu i maluch umrze. Lekarze ostrzegali, że im będzie starszy, tym większe ryzyko, dlatego z operacją nie można było czekać.
W Europie żaden ze specjalistów nie podjął się jej przeprowadzenia. Pomóc mógł natomiast prof. Hanley ze Stanford, który operował już dzieci z równie skomplikowanymi wadami. 21 listopada Dawidek przeszedł trwającą 15 godzin operację. W szpitalu miał spędzić co najmniej 3 tygodnie, tymczasem malec już po 9 dniach był gotowy do wypisu!
- Przez trzy lata każdego dnia baliśmy się o życie Dawidka. Nadal trudno mi uwierzyć, że to już za nami, że moje dziecko jest zdrowe - mówi pani Elżbieta. - Nie możemy przyzwyczaić się do tego, co dla rodziców zdrowych dzieci jest normą...
Dawidek nadal pozostanie pod kontrolą kardiologa. Wyniki jego badań będą też przesyłane do zespołu, który "naprawił" jego serduszko i płuca. Chodzi m.in. o to, aby przypadek małego opolanina dostarczył wiedzy, dzięki której będzie można w przyszłości uratować inne dzieci z podobną wadą.
Za rok znowu będziemy musieli polecieć do Stanów Zjednoczonych, bo synek musi przejść cewnikowanie serca. Ma to na celu diagnostykę i ewentualnie dokonanie drobnej korekty - wyjaśnia Elżbieta Popardowska, mama chłopca. - Dawidek ma wszczepiony homograf, który odpowiada za prawidłowy przepływ krwi w sercu. Gdy będzie starszy, urządzenie trzeba będzie wymienić na większe. Kiedy to nastąpi, zależy od wyników. Może za pięć lat, a może za piętnaście.
Operacja nie byłaby możliwa, gdyby nie pomoc ludzi z kraju i zagranicy. Ratujący życie zabieg w Stanford wyceniono na ponad 5 milionów złotych. Rodziców nie było stać na pokrycie horrendalnej kwoty, ale dobroczyńcom udało się sprostać temu wyzwaniu. Zbiórkę, prowadzoną za pomocą portalu siepomaga.pl wsparło blisko 200 tys. osób. Pieniądze spływały nawet po jej zakończeniu. Anonimowy darczyńca wpłacił wtedy... 300 tys. złotych.
- Czego sobie życzymy w Nowym Roku? - powtarza moje pytanie mama Dawidka. - Teraz mamy już wszystko, czego potrzeba do szczęścia. Życzymy sobie tylko tego, żeby ten koszmar nigdy więcej się nie powtórzył.
Rozmowa z mamą Dawidka przed operacją
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?